Dziwne kotleciki

– To doprawdy niezwykłe! – orzekła gospodyni Kurzego Wzgórza na widok dziwnych kotlecików. Z okolicznych drzew poderwały się wróble, świnka Pelagia z zaciekawieniem schrupała szyszkę, a jeż Pucuś z wrażenia poślizgnął się na źdźbełku owsa. – Ha! – odparłem wieloznacznie.


Dziwne kotleciki to tradycyjna potrawa Owsiankowa, z którego wywodzi się Dieta na kryzys. W gminie Owsiankowo, u podnóża Gór Cynamonowych, przepis na dziwne kotleciki przekazywany jest z dziada pradziada lub – w zależności od modelu rodziny – z babci prababci. Domostwa nieroztaczające dziwnych zapachów uważane były za klasowo niższe, a jadłodajnie hołdujące ruskim – zamykał sanepid. Na jednym z owsiankowskich wesel spór o ostatni dziwny kotlecik zakończył się żałobą, a studniówkę bazującą na panierowanych drobiowych oblali do nieprzytomności nawet olimpijczycy. – Dziwna magia jest w tych kotlecikach – westchnęła gospodyni Kurzego Wzgórza. Nie odrzekłem nic – gdyż nie miałem nic do dodania.

Kto by pomyślał, ten by pomyślał, ale czy by pomyślał, że tradycyjna potrawa Owsiankowa nie ma nic wspólnego z owsem? – Ha! – stwierdzam. – Ma! – dodaje rezolutnie syn gospodyni. – Ma-ma! – upiera się. I ja się z nim zgadzam. Ponieważ wierzę, że wszystko ze wszystkim łączy się we wspólnocie i jest spoko. To na planie metafizycznym. Natomiast praktycznie rzecz ujmując owsa, panie, tukej nima. Nima znaczy sie nie ma i to tyle na temat. Co nie znaczy sie, że nie bedzie co jeść. Nie znaczy, bo bedzie, a bedzie, więc nie znaczy, reasumując: tutejszy samogon przyprawia o wędrówkę myśli. No to jeszcze sto na drogę powrotną – i przechodzimy do merytum.

O rany! Trzy akapity i nic do rzeczy. No to jeszcze kefirek – i już rzeczowo nastawiamy wodę na kaszę jaglaną. Zdziwko, he? A jednak kaszka – będzie i dziś, choć była ostatnio, bo takie kaszki jest tu dostatnio. Tu jest wprawdzie pole owsa (nawiasem mówiąc, obsiane zygzakiem), ale kaszki też jest dostatnio, tyle że przywoźnej. Skąd się wzięła kaszka? Oczywiście ze zdrobnienia – forma podstawowa to kasza. A kaszka to forma infantylna. – Ta! – stwierdza autorytatywnie syn gospodarza. – Ta-ta! – podkreśla swoje stanowisko. I ja się z nim zgadzam. Gdybym tego nie zrobił, nie dostałbym sznycla na obiad.


Aha, czwarty akapit i wciąż wędrujemy. Z braku słów przechodzimy do czynów. Czyny będą ręką, ale zgodne z prawem – także niebieskim. Na początek czynimy ręką kapustę. Cokolwiek uczynimy, czyńmy to tak, by pokroić kapustę w cienkie paski. Jest na to wiele sposobów. Można na przykład pokroić kapustę w grube paski, a te pokroić w cieńsze. Można też pokroić kapustę w cienkie paski. Jeden z tych sposobów jest, sympatycznie mówiąc, nieroztropny – zostawiamy Państwa z ziarnem niepewności. Również ręką czynimy cebulę. W tym przypadku potrzebny będzie nóż. Noże są różne – są noże ostre, są noże tępe, są też inne noże. Z ostrymi sprawa jest jasna: są niebezpieczne. Tępym czytamy Kanta. Nie, bez sensu – tępym nie czytamy Kanta. Z innymi nożami postępujemy inaczej. Jak? Jeśli niewyraźnie napisane, to może powtórzmy: inaczej. Z nożem czy bez – cebulę czynimy w drobną kostkę. Jest na to wiele sposobów. Można na przykład się pofatygować. Ale można też kogoś poprosić.

Kto zamierza chodzić po prośbie w sprawie cebuli, może od razu obskoczyć w sprawie marchewki i jałbka. Jałbko to jabłko z ortem. No a ort – wiadomo: ugryziony tort. Orta wsunie syn gospodyni (nawiasem mówiąc, ciekawe, kto wsunął „t”), bo on wciąż rośnie i to w oczach, dzięki czemu zostaniemy z jabłkiem – ale nie sami! Będzie nam wszak towarzyszyć marchewka. W trójkę można już zaimprowizować jakieś, prawda, imieniny albo, dajmy na to, wypad na ryby. Jednak ta wizja pryska pod wpływem tarki, którą uruchamiamy, by zeswatać marchewkę z jabłkiem, po czym kulturalnie wycofujemy się i szukamy nowych przyjaciół. A kto nie potrafi uruchomić tarki, może jej po prostu użyć. Prościej, a i prądu nie zeżre.

No i jak tam? Mniejsza o to. Szkoda czasu na tanie gadki, bo trzeba nazbierać orzechów. Orzechy zbieramy z blaszki do pieczenia zlokalizowanej pod ręką. Orzechy spod ręki to twarde jądro dziwnych kotlecików. Tak po prawdzie – gdyby nie orzechy, kotleciki nie byłyby specjalnie dziwne. W efekcie Owsiankowo straciłoby źródło tożsamości i rozpiło się do imentu. Ale, ale – sekret dziwnych kotlecików to nie tylko orzechy spod ręki, ale również przedwczorajszy ser. Z tym że może nie wchodźmy w szczegóły. Po prostu na Kurzym zostało trochę twarogu, który jeszcze w miarę pachniał, więc do marcheweczki jak ulał. Czy właśnie weszliśmy w szczegóły? No to jeszcze sto – na odkażenie.

Tymczasem w sztabie polowym DNK sytuacja robi się napięta. Frazes leje się jak pęknięta rura, syn gospodyni domaga się posiłku, gospodyni kmini, że mnie z dyni, bęc, uczyni, jeśli w linii prostej nie dobrnę z tą opowieścią do szczęśliwego zakończenia, a świnka Pelagia z jeżem Pucusiem coś tam kurzą za szopą. Słowem: ładne lulki, kurde bletka! No dobra, moje miłe andrusy, jeśli faktycznie wam robaczki tańczą walca w kiszkach, to będziecie mieć ten przepis – jak jeden i zero to dyszka.

Zatem tak: kaszę, zanim zjemy, najzwyczajniej gotujemy. Potem ją mieszamy z serem, potem z orzechami, potem nie robimy nic mikserem i żenimy to z marchwiami. Iloma? Niekoniecznie dwoma, bardzo chętnie dwiema, można sypnąć pieprzu – niedodając dżema. I teraz wierszem białym: jabłko, kapusta, orzech włoski, cebula. Wszystko dokładnie zmieszać i wymiętosić. Z pulpy formujemy kotleciki, obtaczamy w panierce pszenno-bułecznej, ciskamy na patelnię i grzejemy na smalczychu. Chlapiemy wodą, żeby fajnie pryskało, albo colą light, żeby sprawdzić, co będzie. Potem chlapiemy jeszcze sto przed, na zaostrzenie, i kolejne sto – po, na odkażenie.

Po zakończeniu posiłku, rozsiadujemy się wygodnie w fotelu, rozpalamy smacznie fajkę, zakładamy ochoczo binokle i z lubością czytamy „Ustawę o wychowaniu w trzeźwości i inne przygody”.

Cenniczek:
1. Kasza jaglana (1 kg) – cena bez zmian
2. Kapusta (1 kg) – 3 zł
3. Marchewka (1 kg) – 3 zł
4. Cebula (1 kg) – 3 zł
5. Jabłko (1 kg) – 3 zł
6. Ser biały (1 kg) – za darmo leżał
7. Orzechy (1 kg) – były
8. Smalec (1 kostka) – 2 zł
9. Panierka – mąka pszenna, dwa jajka, bułka tarta – za dużo liczenia

Dodaj komentarz