Flaszka z dżemorem

Ore, ore. Najlepszy sposób na regenerację organizmu po ciężkim wysiłku, jak, przykładowo, klepanie biedy lub rozmowa ze strażą miejską o przechodzeniu na czerwonym, czyli flaszka z dżemorem. Ore, ore. Słodka jak pochlebstwo, aseptyczna jak mieszkanie na Ruczaju, wypala Weltschmerz, wspomaga lewitację, buduje muskulaturę, wzbogaca nomenklaturę.

Dżemora – ma się rozumić, domowej roboty – wpierw trzeba zjeść z naleśnikami, skutkiem czego w słoiku zostaje smaczny soczek, z którym nie wiadomo, co zrobić. Ale jakże nie wiadomo, skoro w lodówce rzewnie śpiewa niedopita flaszka z Ukrainy. Ore, ore. Wiecie już, co należy zrobić?

Szczerze mówiąc, po flaszce z dżemorem pojawia się tyle opcji, że trudno się zdecydować. Można przejść na czerwonym, można iść pod parlament i zaryczeć „Hej, sokoły”, można też pouczyć się matmy. Po co? Cóż, po dżemorze człowiekowi strzelają do głowy najfrywolniejsze pomysły.

Skoro wszystko jasne, to pora się pożegnać. Na koniec warto nadmienić, że dżemor jest z porzeczki, porzeczka jest na krzaczku, na krzaczek świeci słonko, po flaszce łapie gastro – leczymy je golonką.

Tut-turu.

Cenniczek:
1. Flaszka – jak napiszemy, po ile, to wszyscy wyimigrujecie na Ukrainę, a tego przecież nie chcemy
2. Dżemor – domowy słoik przywoźny opłacony miłością familijną

Dodaj komentarz