Kaszka z jabolem

Sprawa jest prosta: dzisiaj tankujemy jabola. Przyszła wiosna, kanarki ćwirkają, zakłady pracy redukują na zieloną trawkę, słowem – trzeba to uczcić. Pod pojęciem jabola kryje się oczywiście jabolo, czyli – mówiąc po sztubacku – jabłuszko. Tankowanie to inaczej jazda czołgiem, a jak się komuś nie zgadzają znaki przestankowe, to może sobie strzelić lufę pod śledzika. O śledziku będzie w święta, a teraz wracamy do tematu dnia, bo głodno.


Głodno, bo bidno. Ale matka Natura troska się o swoje dzieci i dostarcza im jabłuszek. Jeśli akurat nie jesteście spokrewnieni, wystarczy się dogadać z Naturem, bo on tych jabłuszek bierze od matki na kopy i potem opycha po bazarach za pół ceny. A kto czesze duży pieniądz w renomowanej firmie, może w fachowym sklepie nabyć jabłko holenderskie – duże, zielone i z poliestrów. Słowem: jabcok, co się zowie.

Czyli że właściwie co? To zależy, kto pyta. Jeśli: pan premier pyta – to się zgadza. A jeśli pan premier zapytuje – to raczej w informacji gdzieś na stacji. My tymczasem naginamy do celu szlakiem dygresyjnym – w celu zaostrzenia apetytu. O, jesteśmy. No to do rzeczy. Właściwie dużo gadania nie będzie. Bo i roboty wiela nima. Jabłuszko już, tak się składa, mamy. Skąd – nie powiemy. Bo się dowie taka laska, cośmy jej buchnęli z koszyczka i będzie pisk. Reasumując, kroimy jebłuszko na cieńkie plasterki i rozprowadzamy na patelni. Pod patelnią rozpalamy ogień. Jeśli zostały nam po zimie jakieś stare opony – można zużyć. W odmiennym razie rozpalamy plastikowe krzesła ogrodowe z zeszłego sezonu. Każdego sezonu trzeba mieć nowe krzesła ogrodowe, żeby sąsiedzi myśleli, że nam się wiedzie. Fajcy się? No to git.

Jabłeczko jaramy na sucho i na wolnym ogniu. Używając terminologii: prażymy. Po sąsiedzku gotujemy kaszkę – bezwzględnie jaglaną. Kaszkę, dla urozmaicenia, pozyskujemy na targu. Przynoszą ją tam bociany. Sprzedawca odbiera ziarnka do łódeczki utworzonej z dłoni, chucha na szczęście i sprzedaje za piosenkę. Być może jest inaczej, ale załóżmy, że nie jest inaczej, tylko jest po prostu fajnie. Fajnie jest? No to git. Teraz, na fali rozwoju wydarzeń, przystępujemy do łupania. Kto działa na fali niedorozwoju, może łupać asfalt na aczwórce. Kto ma poukładane – łupie bogatych i rozdaje krewnym. My działamy po Bożemu, dlatego łupiemy głównie orzechy. Łupiemy włoskie, łupiemy laskowe, łupiemy kokosowe, po prostu łupiemy wszystkie, jak leci. Taki orzechowy gangbang. Teraz szybki prysznic i przechodzimy do mielonka. Mielonko to temat szybki jak prysznic. Odbywa się za pomocą młynka do kawy, który rozproszkowuje wszelki orzech na gwiezdny pył. Ze względów ekonomicznych wszelki orzech uzupełniamy lnem po 5 zeta za kilo i słonecznikiem po 10 zeta za kilo. Natomiast kto się w życiu nałupał i ma potąd – mieli migdały, trufle, sowieckoje igristoje i co tam mu zdegenerowany umysł podpowie.


Mielonkę przesypujemy do miseczki, miski lub michy– w zależności od poziomu kultury osobistej. Odstawiamy na bok i od czasu do czasu zezujemy, czy nikt nie wkłada paluchów. Teraz uwagę skupiamy na kuchence, gdzie dzieją się rzeczy nadzwyczajne. Opony przetopiły się na gumiaki, krzesła ogrodowe osadziły się w płucach, a jabłuszko osiągnęło stan doskonałości. Bliska szczęścia jest również kaszka. W ekstazę z pewnością wprawi ją łyżeczka kakao. Dajemy więc półtorej łyżeczki i kaszka odpływa, a właściwie dochodzi. I o to – co tu dużo gadać – chodzi. Teraz pilnie trzeba wszystko wymerdać, żeby wszystko się posklejało. Na to kładziemy jabolo. I to tyle – ciao.

Z ostatniej chwili: do miseczki, miski lub michy wylało się trochę gorącego mleka. Żalu nima, niemniej dajemy znać, bo zostało to udokumentowane na zdjęciu.

Cenniczek:

1. Jabłko (1 szt.) – darmo
2. Kasza jaglana (1 kg) – sześć zł
3. Kakao (paczka) – szejść zł
4. Orzechy – różnie, różnie, naprawdę różnie
5. Orzech kokosowy (1 szt.) – 3szy zł
6. Len (1 kg) – było
7. Ziarna słonecznika (1 kg) – j.w.

Dodaj komentarz