Kuszanie w Kirgistanie, cz. 1

Sprawa niezwykła. Wygrzewaliśmy się na trawce, przegryzając chrząszcze, aż tu nagle sytuacja odwróciła się o 450 stopni i znaleźliśmy się w Kirgistanie. Cóż to była za niespodzianka! Tak nagle i znienacka zmaterializować się w morzu kumysu i lesie baraniny.


Hej, przygodo! – orzekli zgodnie kucharczykowie DNK i podążyli za przewodnictwem swojego nosa. Dokąd podążyli i szczo tam diełali? Na te pytania odpowie niniejsza rozprawka w trzech częściach, ilustrowana onirycznym materiałem zdjęciowym.

Hej, przygodo! – zawołali kucharczykowie, a przygoda niezwłocznie wyszła im na spotkanie. Cóż to była za przygoda! Cóż, była to przygoda gastryczna – o innych nie wspominamy, ponieważ nie przewiduje tego profil naszego medium. Przygoda zaczęła się wskutek spożycia przestarzałego mięsa z zapasów własnych we Lwowie, apogeum osiągnęła w samolocie, a zakończyła się pod monopolowym w Biszkeku.

Wprawdzie Polska Krajowa Rada Gastronautyki zaleca osobom podróżującym po Kirgistanie zabranie ze sobą po stoperanie, ale DNK strzela piguły tylko w odstępstwie od reguły – o czym jeszcze pogawarimy.

Tymczasem DNK wdrożyła środki lecznicze z arsenału medycyny rozrywkowej, czyli strzeliła flaszkę.

Ech, cóż to była za przygoda!

Przygoda była cokolwiek trywialna. Po nieprzespanej nocy o piątej nad ranem czasu biszkeckiego taksa wysadziła składniki DNK pod całodobowym. Wygłodniali podróżnicy, zachowując przytomność umysłu, wyszli z założenia, że naczelną zasadą zachowania bezpieczeństwa gastrycznego na obcej ziemi jest sterylizacja wnętrzności. Okazało się, że całodobowy dysponuje wysokiej jakości aparaturą medyczną o działaniu przeciwbakteryjnym. Redakcja sięgnęła po wyrób marki „Bieleńkaja”, który wytrąbiła śpiewająco, wprawiając się w nastrój taneczny i ruszając fokstrotem reprezentacyjną aleją kirgiskiej stolicy. Profesjonalna dezynfekcja trzewi umożliwiła nam zapoznanie się z innymi specjałami kuchni lokalnej.

Znamienitym przykładem szybkobieżnej kuchni kirgiskiej jest kurczak w cieście. Kurczak z cebulką w chrupiącym cieście coś jakby francuskim dostępny jest w licznych punktach sprzedaży za niewygórowaną kwotę rzędu krakowskiego obwarzanka. Takim kurczaczkiem można sobie nieźle podjeść. A jak się zaaplikuje dwa takie kruczaki w bułeczce i zagryzie specjałem typu pomidor, to – o sole mio! – do południa w kiszkach ani burknie. I to wszystko za jakieś cztery złote (w taryfie lokalnej: ok. 70 somów), gdyby ktoś przypadkowo liczył pieniądz.

Jednakowoż kurczak nie jest w Kirgistanie najpopularniejszą roślinnością, gdyż najpowszechniej z pól wyrastają tu barany. Masowo chadzają trendy również konie, krowy, widuje się także jaki. Ową zwierzynę pastewną w postaci najokazalszej ujrzeliśmy na stoisku mięsnym na biszkeckim Kleparzu. Oczywiście Kleparz to je w Krakivie, a w Biszkiekie eto je osz. Tak właśnie: osz. Bynajmniej nie jest to nazwa własna, ale raczej rodzajowa. Otóż na oszu jest stoisko mięsne wielkości krakivskiego Tesco, w którym na hakach wypasają się półtusze koniąt, jagniąt, krowiąt oraz jaków i kuraków. Świnki Pelagii nie ma, gdyż Kirgistan – poza tym że dezynfekuje się równo – jest oczywiście krajem islamskim, a islam zakazuje tego i owego z wyjątkiem detonacji.

Niestety dokumentacja mięsna zaginęła, dlatego, w zastępstwie, prezentujemy zdjęcie pani z jajkami.


I może tu połóżmy kropkę, aby umożliwić czytelnikom czynności trawienne. Podejmiemy ją w następnej odsłonie opowieści o kirgiskiej księżniczce Aslanbekównie, która roztrwoniła wiano na czekoladki „Kobyle Mleczko” firmy Wedel.

Dodaj komentarz