Lentilkowa brejka

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o rosół z kury. To stara prawda i źródło przyrostu muskulatury. Niestety – w skarbonce bida, stryjek przepił rentę, a pan premier wciąż nie wyjaśnił, jak żyć. Dlatego z głodu szybko łapiemy powietrze i zagryzamy kulkami z chleba. A następnie idziemy na łowy – celem zdobycia surowców na lentilkową brejkę.

Łowy zaczynamy za wersalką. Zawersalka to miejsce sekretne, skrywające wiele słodkich tajemnic oraz stosik zaginionego grosiwa. Stosik sumarycznie wynosi 3,74 zł, czyli w sam raz na rozpałkę. Resztę forsy zdobywamy fortelem. Jak? Prościusieńko – zaklinamy rzeczywistość, uzyskując w ten sposób banknot o ulubionym nominale, następnie wyrażamy radość, oznajmiając: „jak wspaniale!”. I od tych słów przechodzimy do kulinarnego czynu.

W celu uzyskania lentilkowej brejki należy wcześniej uzyskać rosołową bazę. Baza z wołu trzaśnie nas po kiermanie, gdyż cena wołu wprawia w omdlenie, oraz po gazomierzu, gdyż czas pyrkania wywaru wynosi ok. trzech godzin. Dlatego – jako tańszą i szybszą – wybieramy bazę z kury. Jednak cała kura to kupa kasy. Dlatego używamy ćwierć kury. Na ćwierć kury składają się dwa skrzydełka i jedno udko. Ponosimy straty w wysokości ok. 6 zł, czyli tyle, ile 10 lat temu kosztowała paczka malboro (Marlboro brzmi jak Marlbork, nie?). W ten sposób zyskujemy nie tylko kalorie, ale również zdrowie, których łączna wartość wynosi zł 18, ponieważ dziś paczka malboro kosztuje 12 łz. Jeśli to nie jest sposób na cudowne rozmnożenie kapitału, to nie wiem, co to jest.

Więcej zdrowia uzyskamy, wzbogacając bazę z kury o polszczyznę. Czyli, przepraszam, co? Otóż warzyw sto. No, może nie sto, ale z pewnością marchewkę, pietruszkę, seler, pora i cebulę. Brzmi znajomo? To dobrze. Jeśli spotkacie się z określeniem „włoszczyzna”, to wiedzcie, że używają go zdrajcy i zaprzańcy, gotowi sprzedać polskość za weekend w Mediolanie all inclusive. Ale, powiedzmy sobie szczerze, jeśli chcemy zaznać tego rosołu, to i my musimy zaprzeć się polszczyzny, a w dodatku dopłacić do interesu. Prosimy zatem o włoszczyznę, szeleszcząc kusząco banknotem, a przy tym odważnie sygnalizujemy handlarzowi nasz światopogląd przez popatrywanie spode łba. Jak nie zrozumie aluzji, to nucimy znacząco „come bambini la felicità”. Jeśli się przyłączy – informujemy podziemie. Jeśli on poinformuje podziemie – uciekamy do Mediolanu.

Ale walka zbrojna na pusty żołądek to jak uprawianie asfaltowych grządek. A ucieczka do Mediolanu o pustym brzuchu to jak technoparty w kiosku „Ruchu”. Dlatego czym prędzej zaganiamy kurę do rosołu, zanim nam naznosi jajek. Przed zanurzeniem ¼ kury w wodzie wyjmujemy jajko spod skrzydełka i odkładamy je pod kocyk. Po kilku dniach wykluje się z niego smok Miluś, któremu trzeba zapewnić odpowiednie warunki lokalowe. Tymczasem kura popyrkuje sobie nonszalancko w sąsiedztwie polszczyzny, targanej walkami frakcyjnymi. Wszystko to jest bardzo romantyczne, ale postęp prze jak ja przepraszam, dlatego nie ma innej rady, jak tylko połączyć bazę rosołową z zielonymi lentilkami. Lentilki to oczywiście soczewica, a zielone to, jak sama nazwa wskazuje, zielone. Kiedyś po lentilki jeździło się na Słowację, ale tera je Europa i lentilki wprost roznoszą się w powietrzu.

I tu istotna sprawa: soczewicę przed umieszczeniem w bazie należy moczyć w wodzie przez kilka godzin. Po pierwsze dlatego, że jak namoknie, to krócej się gotuje (10 minut zamiast 40), dzięki czemu gaz siedzi kulturalnie w rurach, a nie peregrynuje po kuchni za nasze pieniądze. Po drugie dlatego, że soczewica – jak większość strączkowych – zawiera kwas fitynowy (fitowy), który ogranicza wchłanianie minerałów, wiąże wapń i straszy dzieci. Z drugiej strony nie warto na tym tle popadać w szajbę, bo równolegle z memami, że kwas fitynowy jest niespoko, krążą memy, że kwas fitynowy jest spoko, dlatego najlepiej olać sprawę i trzasnąć golonkę z piwerkiem.

Ale skoro już zaangażowaliśmy się w brejkę, to smażymy grzanki z chleba razowego na smalcu marki „Lewiatan”. Ponieważ jednak smalec nie unosi się w powietrzu, rozprowadzamy go na patelni – za pomocą kielni lub pędzelka, jeśli chcemy być subtelni. Na maśle nie smażymy bo drogo, na oleju nie smażymy, bo niebezpiecznie. Kwasy nienasycone zawarte w olejach roślinnych łatwo rozpadają się na toksyczne związki, od których można nabawić się nerwicy, a w ogóle to niegłupio zawrzeć intercyzę.

Grzanki grzankami, ale lentilki łakną naszej uwagi. Nadchodzimy więc z blenderem i dokonujemy pewnych przetasowań. W efekcie soczewica w pełni integruje się z bazą rosołową i tym, co w niej ewentualnie pływało (osobiście wyizolowałem seler, kurę i pietruszkę, zostawiłem marchewkę i cebulę). Na zbrejkowane lentilki sypiemy kawałki fety, ozdabiamy grzankami, spruszamy przyprawą prowansalską i zapraszamy na obiad wszystkich bezdomnych z okolicy. Bliźnim trzeba pomagać.

Cenniczek:
1. 2 skrzydełka + udko – 3–4 zł
2. Zielona soczewica (1kg) – 8 zł
3. Polszczyzna – 3 zł
4. Feta (1 op.) – 4 zł
5. Smalec (1 kostka) – 1,5 zł

 

 

 

 

 

2 komentarze Dodaj swoje

Dodaj komentarz