Krótka piłka: zakupiłem szynkę. Łohohoho! Szynkę? Tak, kurde melon – szynkę, nie walonki ani karnet na jogę. A czemu tak? Bo życie jest krótkie i to jest prawda, że trzeba dokonywać aktów poświęcenia, a nawet zaliczyć okazjonalny flirt z heroizmem (ugotować dla sześciorga, wydobyć żula z zaspy śnieżnej itp.). Jednak współczynnik ofiarności siada na głodzie, a pietruszką nawet Mahatma Gandhi nie poje. Dlatego zakupiłem szynkę.
No więc nie ukrywam, że zakupiłem szynkę. Bez planów, nie z karteczki, impromptu, tąptidąptu. Doprowadził do tego nieoczekiwany splot wydarzeń. Co się podziało? Wybuchło działo. To był suchar, teraz będą fakty. Europa Środkowo-Wschodnia, targowisko, dzień. Idę, patrzę: babulinka. „Patrz, paniczu, jaka szynka!” – woła do mnie zachwycona. „Szynka jak szynka” – odparowuję naukowo. „Nie, paniczu! To jest szynka jak się patrzy” – naciska babulinka. „Niezwykłe. Biorę” – przejrzałem na oczy.
Dalej było prozaicznie: tu warzywko, tam warzywko, czyli szybki montaż ekipy na obiad. Niemniej z kronikarskiego obowiązku odnotowuję proces przygotowawczy. Po pierwsze, czosnek. Jest czosnek – wiadomo: coś się kroi. Czosnek gdzie jest? W lodówce jest, bo ktoś musi ten bajzel ogarnąć. Czosnek robi to tak, że spoczywa na półce – i jest cisza jak makiem zasiał. Słowem, żaden burak nie podskoczy. Reasumując: czosnek to czosnek i wszyscy wiemy, o co chodzi. Reszta ekipy przyszła z targu albo gdzieś się szlajała po okolicy w oczekiwaniu na rekrutację. To było po drugie, a teraz część wykonawcza.
Wykonuje się tak, że najpierw się robi, potem się je, a kto jest wychowany, to jeszcze pozmywa. Po paniczach zmywa pani Czesia, ale przyjdzie rewolucja i to się zmieni. Do roboty nie ma co się zabierać bez:
· cebuli,
· cukini,
· majeranku,
· papryki,
· pieprzu,
· pomidora,
· pora,
· śmietany.
Leczo a la bigos bez pora to jak por bez „o”, a leczo a la bigos bez cukinii to jak Maryla Rodowicz w mini. W obu przypadkach: no pasarán. Z kolei leczo a la bigos bez szynki to jak (leczo a la bigos bez cukini)², a leczo a la bigos bez czosnku to wjazd na chatę i lekcja pokory.
By proces robienia lecza a la bigos ruszył do przodu, należy przejść do rzeczy. Na początek przestajemy pieprzyć. Pieprzyć będziemy na końcu. Na początku robimy to, co zwykle – używamy noża w celach zgodnych z prawem i etykietą kuchenną. Jak to się robi? Wte i wewte. Efekty są zdumiewające – cebula, cukinia, papryka, pomidor i por ulegają pokrojeniu. Jeśli por okaże się podróbką i tym, co ujrzycie będzie pr, możecie pożyczyć „o” z jakiegoś słowa, o którym i tak nikt nie wie, że istnieje, np. „pauperyzacja”. Odcinamy nóżkę z „p” i uzyskujemy „o” jak ohoho! Co dalej? Oczywiście pieprzymy, tylko wcześniej należy udusić warzywniak na patelni. Można także pieprzyć dusząc lub dusić pieprząc. Jednak najlepiej jest miłować, śpiewając gloria in excelcis Deo. Ewentualnie można troszkę posolić.
Można solić nawet w nieskończoność, ale jeśli na leczo a la bigos nie ciepniemy solidnej łyżki śmietany 12%, słońce wnet zajdzie purpurą, niebo zaciągnie się szarańczą, a na śmietanę wyciskamy trzy ząbki czosnku. Liczymy do dziesięciu – i gotowe. Spożywamy z apetytem i wdzięcznością. Pani Czesia je w osobnym pomieszczeniu, ponieważ ma paskudny zwyczaj rozmawiania o polityce przy posiłku. A co gorsza głosuje na cwaniaków, którzy obiecują darmowe obiady. Dlatego dzisiaj nie dostanie jeść, a za karę pozmywa.
Cenniczek:
1. Cebula (1 kg) – 3 zł
2. Cukina (1 kg) – 8 zł
3. Czosnek – próba uzyskania informacji – na własną odpowiedzialność
4. Majeranek (50 g) – 2 zł
5. Papryka (1 kg) – 8 zł
6. Pieprz (30 g) – 5 zł
7. Pomidor (1 kg) – 5 zł
8. Por (1 szt.) – 2 zł
9. Śmietana (200 g) – 1,5 zł
10. Szynka – szkoda gadać zł